Strony

niedziela, 20 marca 2016

Kraina Cudów - Rozdział III - Babcia

*****
Hej, hej! :)
Tak, niedługo Wielkanoc, a ja dopiero o Wigilii będę pisać, ale lepiej późno niż wcale, prawda?
Dobrze, więc nie przedłużajmy i zaczynajmy! ♥
*****

Czemu tu jest tak jasno? - zapytałam samą siebie orientując się, że tkwię w labiryncie.
"Evangeline".... - Rzekł spokojnie jakiś znajomy głos, odbijając się echem. - "Evangeline".....
Zaczęłam kroczyć za głosem. Mimo, iż każdy zaułek był identyczny, zdołałam odnaleźć źródło dźwięku. Gdy przekroczyłam wielkie białe drzwi ze złotymi zdobieniami, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stała po środku zielonego kręgu, ubrana w biało-niebieską długą suknię i patrzyła na mnie swoimi roześmianymi oczyma. Poczułam łzy w oczach.
"Jak sen może być tak prawdziwy?" - pomyślałam.
Babcia rozłożyła ramiona, a ja podbiegłam ile sił, żeby móc ją przytulić.
- Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie.... - rzekłam załamującym się szeptem.
Poczułam jak babcia głaszcze mnie po głowie, tak jak wtedy kiedy miałam sześć lat.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie. - powiedziała babcia, a jej słowa powtórzyło echo. - Znalazłaś pierwszy klucz.
- Xavier mi pomógł.
- Wiem.
- Babciu?
- Tak, skarbie?
- Gdzie mam szukać pozostałych kluczy?
Babcia na moment umilkła, a potem rzekł spokojnie:
- Tam gdzie radość utraciłaś, tam gdzie samotna się czułaś, tam gdzie w sen bałaś się zapaść, znajdziesz to czego szukasz.
Po tych słowach pocałowała mnie w czoło i poczułam, że jej ciało staje się przeźroczyste.
Nie mogłam wykrztusić nic innego jak: "Zostań ze mną...", a łzy płynęły coraz szybciej i mocniej. Postać zaczęła się ode mnie oddalać, więc zaczęłam za nią biec. Niestety bez skutku.
- Wierzę w ciebie. - powtórzyło echo.
***
Gdy otworzyłam oczy zorientowałam się, że leże na ziemi w kokonie z pierzyny. Podniosłam się i podeszłam do okna. Świtało. Od zawsze lubiłam patrzeć na wschód słońca, jakoś uspokajało mnie to. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, więc zbiegłam po schodach na dół, zarzuciłam na piżamę puchatą bluzę i otworzyłam.
- Dzień Do... - urwał listonosz. - Wszystko w porządku?
- Słucham? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Ma pani wilgotne policzki, ale proszę wybaczyć wścibskość.
Dotknęłam policzka. Mówił prawdę, moja twarz była mokra. Uśmiechnęłam się i przecierając oczy rękawem bluzy.
- Nie szkodzi, to po prostu taki dzień.
Listonosz odwzajemnił uśmiech i podał mi listy, po czym pożegnał się i pomaszerował do domu obok.
Zaczęłam przeglądać koperty i wyliczałam w myślach: rachunek za wodę, rachunek za ogrzewanie, rachunek za prąd i... listy od rodziców.
Nim zdążyłam skierować się do salonu, znów pomyślałam o zagadce.
"Tam gdzie radość utraciłaś, tam gdzie samotna się czułaś, tam gdzie w sen bałaś się zapaść, znajdziesz to czego szukasz". No przecież! Dom rodziców. Chwyciłam komórkę i już chciałam wykręcać numer do Xaviera, ale przypomniałam sobie, że pracuje i nie chciałam zawracać mu głowy.
W salonie usiadłam na staroświeckiej kanapie i zaczęłam czytać listy od rodziców. Oboje życzyli mi wesołych świąt i pytali czy wszystko w porządku. Kiedy skończyłam wzięłam laptopa i zapłaciłam rachunki, a potem po ubraniu się poszłam pomóc pani Duin.
Dom Xaviera był niewiele mniejszy od domu babci, ale umeblowanie było znacznie nowocześniejsze. Wspólnym aspektem była biel.
- Dzień dobry. - powiedziałam wchodząc do kuchni, gdzie już pachniało.
- Cześć Evangeline! - zawołał radośnie Marko targając mi włosy. - Ale wyrosłaś.
Ojczym Xaviera, Marko, to chudy mężczyzną z pociągłą i sympatyczną twarzą.
- Tylko trochę. - zaśmiałam się i zwróciłam do pani Duin. - To w czym pomóc?
- Upiekłabyś swojego makowca? Bo mi nigdy nie wychodzi.
- Potwierdzam! - powiedział z udawanym żalem Marko.
- Jasne, jasne.
Związałam włosy w kucyk, ubrałam fioletowy fartuch i zajęłam się ciastem. Gdy moje dzieło znalazło się w piekarniku, przygotowałam gorącą czekoladę.
- Gotujesz lepiej niż moja żona. - stwierdził z aprobatą Marko.
- Choć raz w życiu masz rację. - zaśmiała się pani Duin i pocałowała męża w policzek. Poczułam jak ściska mnie w żołądku, moi rodzice nigdy się tak nie zachowywali, a tu czułam się kochana i bezpieczna. Po wyłączeniu piekarnika stwierdziłam, że już czas wrócić do domu, ale zatrzymała mnie pani Duin.
- Właśnie mi się przypomniało, że mam z mężem rezerwację w restauracji, więc zostałabyś i przygotowałabyś farsz do ryby?
Wiedziałam, że chcieli spędzić trochę czasu razem, więc się zgodziłam. Chwilę później zaczęłam robić to o co mnie poproszono. Zajęło mi to więcej niż sądziłam. Była już czwarta po południu i zmierzchało. Już chciałam wychodzić kiedy usłyszałam kichnięcie. Poszłam z powrotem do kuchni i znowu to samo. "Xavier" - pomyślałam. Wzięłam kubek podgrzanej czeklodady, skierowałam się schodami w górę i weszłam do jego pokoju.
- Hej choruszku. - przywitałam się.
- Och, cześć. - chrypał Xavier. - Myślałem, że jestem sam.
- Twoja mama i Marko są w restauracji.
Podeszłam do jego łóżka i przysunęłam sobie krzesło.
- Czekolady? - zaproponowałam podając mu kubek.
Xavier kiwnął głową przyjmując kubek. Kiedy on spokojnie pił, wyciągnęłam rękę, żeby sprawdzić czy nie ma gorączki, ale dla pewności wyjęłam z jego teczki termometr.
- No nieźle, masz 38,5.
Xav odstawił pusty kubek, a ja wyciągnęłam z szafy czystą koszulkę i podałam mu. Potem otuliłam go porządnie kocami, pocałowałam w czoło i wyszłam jak tylko zasnął. "Zupełnie jak dziecko" - pomyślałam.
Kiedy wyszłam z domu Xaviera zdałam sobie sprawę, że nie mam dla nikogo prezentu, więc pobiegłam do najbliższego większego sklepu i każdemu coś znalazłam.
W domu cały wieczór myślałam o zagadce i o tym, że muszę wrócić do tamtego miejsca, ale na szczęście myśli o spotkaniu z babcią mnie uspokoiły i zasnęłam.

sobota, 9 stycznia 2016

Kraina - rozdział II - Zamek w kształcie liścia

****
Hello it's me meine Freunde!
Tak to znów ja przychodzę z rozdziałem ;p
Miłego czytania!
~ Elaila
****

           Czas mijał naprawdę szybko i postanowiłam, że pora zakończyć czas żałoby, babcia by pewnie nie chciała żebym chodziła smutna. Niestety nie miałam wolnego w nowej szkole tak jak zapowiedziano w poprzedniej i musiałam czekać aż do przerwy świątecznej, żeby jakoś zająć się zagatką. Wielkiej różnicy nie było. Większość ludzi traktowało mnie jakbym była powietrzem, a reszta szeptała za moimi plecami. Tym razem powodem plotek był Xavier, który raz odwiózł mnie do szkoły, ale po rozpowszechnieniu się niemiłych komentarzy poprosiłam go, żeby więcej tego nie robił. Plotki dotyczyły też tego, że przeniosłam się do innej placówki pod koniec semestru. Na początku sama się temu dziwiłam, ale w końcu moja była pani dyrektor załatwiła mi dobrą reputację. Nie poszło jej to trudno, gdyż jej mąż jest tam akurat dyrektorem i nie miałam się czym martwić. Pocieszałam się tym, że nie mówili o moich rodzicach, troszeczkę mi ich nawet brakowało.
          W końcu przyszedł tak wyczekiwany przeze mnie siedemnasty grudnia, który rozpoczynał przerwę świąteczną. Rano zerwałam się z łóżka wcześniej niż zdążyła przyjść pani Duin, żeby sprawdzić czy niczego nie potrzebuje. Przychodziła tak prawie codziennie. Mama Xaviera to czterdziestoletnia kobieta o czarnych, do ramion ściętych włosach, świetnej figurze i cerze, którą odziedziczył jej syn. Przy nich moja ma odcień bieli. Gdybym spotkała mamę Xaviera po raz pierwszy na ulicy, nigdy nie powiedziałabym, że ma czterdzieści lat.
          Gdy zobaczyła mnie tak wcześnie schodzącą po schodach, zrobiła strasznie zatroskaną minę, oparła się o ciemnobrązową futrynę i głęboko westchnęła.
     - Jak ten czas leci, a dopiero co zaczynałaś szkołę podstawową... - rzekła z delikatnym francuskim akcentem, a ja nieśmiało się uśmiechnęłam i poszłam do kuchni. Jak zwykle zrobiłam jej herbatę i zajęłam się robieniem śniadania.
     - Xavier wziął sobie dzisiaj wolne i jest dziwnie zadowolony od rana, wiesz coś na ten temat? - zapytała z dziwnym rozbawieniem pani Duin, kiedy usiadłam obok niej, zaczęłam jeść płatki i zaczęłam się krztusić. - Tak myślałam. - zaśmiała się, a ja poczułam, że robię się czerwona.
          Po skończonym śniadaniu poszłam się ubrać. Dopiero w łazience spojrzałam przez okno i zorientowałam się, że wszystko pokryło się śniegiem. Od razu cała się rozpromieniłam. Uwielbiam śnieg, ale nie przepadam na zimnem. Człowiekowi nigdy się nie dogodzi. Ubrałam się w czarne rurki oraz cieplutką, obszerną bluzę z kapturem i śnieżynkami. Nie mogłam zapomnieć o skarpetkach, oczywiście musiały być w renifery. Chwilę później dostałam SMS'a od Xaviera, że będzie za pięć minut, oczywiście jak powiedział tak zrobił.
     - Ale zimno. Masz może kawę? - powiedział wchodząc do kuchni.
     - Coś się znajdzie. - odparłam z uśmiechem i zrobiłam mu rozgrzewający napój.
Wypił wszystko zaledwie kilkoma łykami i rzekł:
     - Dobra, trzeba zabrać się do roboty. - kiwnęłam głową, a on ciągnął dalej. - Masz jakiś pomysł?
Po chwili namysłu przypomniałam sobie, że na wielkim regale w salonie jest kilka książek, których babcia nie pozwalała mi dotykać, więc opowiedziałam mu o tym i zaczęliśmy poszukiwania.
         Byliśmy zaledwie w połowie, gdy nadeszła pora obiadu i pani Duin przyniosła genialną zupę z dyni. Przerwaliśmy poszukiwania i zjedliśmy razem z nią. Ojczym Xaviera miał wrócić dopiero dwudziestego trzeciego, więc staraliśmy się jak tylko mogliśmy, żeby nie czuła się samotna. W końcu całe dnie spędzała sama w domu. Mąż jeździł tirem, syn też w pracy, a podopieczna w szkole.
     - Znalazłam pracę. - oznajmiła nam wesoło, kiedy zaczęła zmywać.
    - Co będziesz robić mamo? - zapytał Xav. Miał skłonność do zbytecznej troski o innych.
     - Opieka nad starszymi w domu seniora.
Zauważyłam, że odetchnął z ulgą. Pani Duin najwyraźniej też to zauważyła i parsknęła śmiechem.
     - Xavier, martwisz się o mnie bardziej niż ja o ciebie. - powiedziała dławiąc się śmiechem.
Chwilę porozmawialiśmy o pogodzie oraz nadchodzących świętach, a potem pani Duin pożegnała się z nami śląc całusy i wróciła do domu.
   
     - Masz coś? - zapytał Xav, gdy skończyliśmy przeglądać księgi, a ja zrezygnowana rzuciłam się na sofę i potrząsnęłam głową.
     - Evangeline, wydaje mi się, czy coś wystaje zza portretu twojego dziadka?
Miał rację. Nad kominkiem wisiała ogromna fotografia dziadka, a za nią lekko pożółkła, złożona kartka.
Wstałam z kanapy, podeszłam i wzięłam ją do ręki.
     - "Rzeczywistość to nie tylko to co widzimy".... - przeczytałam na głos po rozprostowaniu kartki wielkości mniej więcej A5.
     - Co to znaczy? .
    - To samo zdanie jest na wycieraczce! - rzekłam, a on pokiwał energicznie głową i zapytał. - Tak, ale co to znaczy?
Wzruszyłam ramionami, a Xavier wtedy zaproponował:
     - Może poszukamy na poddaszu?
     - Świetny pomysł, ale trzeba będzie wziąć latarki.
Zaśmiał się z mojego tonu głosu, a ja poszłam do kuchennej szafki po dwie lampki na baterie.
          Musieliśmy przejść połowę domu, żeby dodstać się do schodów, ale w końcu się udało. U góry było naprawdę ciemno, tylko w niektórych miejscach wpadało przed okno światło księżyca, a kiedy włączyliśmy latarki widać było unoszący się kurz. Wszystko przykryte zostało białymi prześcieradłami, więc zaczęliśmy je ściągać, żeby wiedzieć na czym stoimy.
Odkryliśmy stary gramofon i nagrane ulubione piosenki babci, mój dziecięcy rower i rolki też znalazły tam swoje miejsce. Najciekawszym znaleziskiem był stary kufer, który miał trzy dziwne znaczki. Jeden z nich, ten który miał kształt liścia, najbardziej rzucił mi się u oczy.
- Na co tak intensywnie patrzysz? - zapytał Xavier podchodząc bliżej.
- Spójrz, to wygląda jak znaczek na kluczyku od babci.
Chłopak przyjrzał się dokładnie i pokiwał głową.
- Przynieś go. - stwierdził po chwili. Zbiegłam na dół, chwyciłam kluczyk i wróciłam z powrotem na górę.
- Mam. - rzekłam ledwo łapiąc oddech i podając mu kluczyk.
Po chwili zacmokał i powiedział:
- Są identyczne, tylko tu nie ma zamka.
Usiadłam po turecku obok Xaviera przy skrzyni.
- Popatrz. - wskazałam palcem malutki złotawy napis. - "RTNTTCW", czyli "Rzeczywistość to nie tylko to co widzisz"!
Po chwili zaświecił się kluczyk trzymany w ręce Xava oraz owy znaczek w kształcie liścia, a potem na kształcie pojawił się zamek.
- To pewnie jakiś szyfr! - powiedział, a ja pokiwała głową i rzekłam. - Tylko jak znaleźć pozostałe klucze?
Wzruszył ramionami i popatrzył mi w  oczy, a jego brązowe oko lekko błysnęło. Miał różnobarwność tęczówek, jedno brązowe, a drugie niebieskie. Po chwili równocześnie pokazaliśmy na siebie i powiedzieliśmy:
- Hej, twoja tęczówka błysnęła.
Po czym zaczęliśmy się śmiać, tak bardzo, że aż rozbolał mnie brzuch. Potem wróciliśmy na dół, zjedliśmy kolację, a następnie Xavier poszedł do domu.
W późniejszych dniach znów nie było czasu, żeby rozmyślać nad zagadką. Ja cały czas pomagałam pani Duin w przygotowaniach do wigilii, a Xavier nie mógł dostać wolnego wcześniej niż od Świąt.
Coś zmieniło się z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego grudnia. Miałam wtedy sen, który dodał więcej pytań niż miałam. 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Kraina - rozdział I - Cisza przed burzą

****
Hejo ludziki ;)
Spóźnione życzonka świąteczne i SZCZĘŚCIA W NOWYM ROKU!!!
W końcu rozdzialik, krótki, ale jest xd, więc czytać ;D.
****

Niektórzy ludzie nigdy się nie zmienią, co nie? Czasami nikt się z nami nie zgadza, mimo, że mamy rację.

     - Bez niej jest tak cicho... - szepnęłam do siebie, kiedy stanęłam przed domem babci. Było już tak późno i ciemno, ale ja nie czułam zmęczenia, czułam po prostu... tęsknotę. Klucz z  breloczkiem w kwiatki jak zawsze leżał pod wycieraczką z wytartym już napisem "Rzeczywistość to nie tylko to co widzisz". Zawsze zastanawiało mnie co to znaczy, raz nawet zapytałam o to babcię, a ona odpowiedziała: "Wiesz kochanie, czasem nie wierzymy w rzeczy, które odbiegają od normy i przez to większość ludzi jest tak ograniczonych". Takie to nostalgiczne.
          Wzięłam klucz spod wycieraczki i otworzyłam drzwi. Znalazłam się w tak dobrze znanym mi niewielkim korytarzyku, którego ściany zdobiła kwiecista tapeta a na niej pełno zdjęć. Byłam na nich ja, ona, dziadek, którego nie pamiętam i... mama z tatą. Byłam na nich wściekła i miałam ochotę roztrzaskać na kawałeczki ramkę z ich zdjęciem ślubnym, ale nie zrobiłam tego. Po prostu zdjęłam buty oraz kurtkę i założyłam moje fioletowe wełniane kapcie. Nie musiałam się martwić, że zmarznę, bo odkąd babcia zachorowała rodzice zamontowali u niej gazowe ogrzewanie, być może to była jedyna dobra rzecz jaką zrobili. Następnie udałam się na przechadzkę po domu i wspominałam każdą spędzoną z babcią chwilę. Stanąwszy przed drzwiami łazienki przypomniałam sobie, że nie myłam się od ponad 24 godzin, dlatego też wskoczyłam szybko pod prysznic i się przebrałam. Potem udałam się do obszernego salonu, który był w najróżniejszych odcieniach błekitu, zawsze ciekawiło mnie skąd babcia miała tyle zabytkowych mebli. Siedziałam właśnie na takim starym, granatowym fotelu, okryta ukochanym kocem w żłówiki i zapatrzona w ogromny regał z książkami i ablumami, gdy nagle do pokoju wszedł Xavier.
     - Zostawiłaś otwarte. - powiedział, na co ja tylko kiwnęłam głową. Po krótkiej chwili usiadł na przeciwko mnie na granatowej sofie. Siedzieliśmy tak i co jakiś czas zerkaliśmy na siebie. Dzięki niemu czułam się bezpieczna i spokojna, do czasu kiedy do salonu wparowała moja mama z tatą.
     - Dziecko dlaczego nie odbierasz telefonu?! - zapytała mama rzucając mi sięna szyję, a ja tylko przewróciłam oczami i odpowiedziałam: - A wy odbieracie moje?
Mama zaniemówiła i spoglądała na tatę, który spuścił głowę. "No właśnie" - pomyślałam. Po chwili zauważyłam, że Xav wymknął się i dał mi szansę na powiedzenie rodzicom co naprawdę myślę, więc skorzystałam z okazji.
     - Nie było nas tak długo, ponieważ.... załatwialiśmy sprawy rozwodowe. - Powiedział w końcu tata.
     - To nie twoja.... - rzekła mama.
     - Nie moja wina? - dokończyłam za nią. - Czy wy myślicie, że nie słyszałam waszych kłótni, że się przez nie nie budziłam, ŻE KIEDYŚ PRZEZ NIE NIE PŁAKAŁAM?!
Oboje opóścili głowy.
     - Wybacz.... - powiedzieli równocześnie, po czym tata rzekł: - pogrzeb babci będzie jutro, już to załatwiliśmy. Tak, fajna data 1 grudnia. Są to akurat urodziny babci.
     - I jeszcze jedna, a właściwie dwie sprawy. - rzekła mama. - W wigilię nie będziemy razem, bo mamy wtedy rozprawę rozwodową. Ale od pogrzebu babci zajmować się tobą będzie pani Duin.
Wybałuszyłam na nią oczy i wyjąkałam:
     - Co?
     - Ja wyjeżdżam do pracy w Japonii, a twój ojciec do Turcji, dlatego pani Duin zostanie twoją opiekunką.
"To ułatwia sprawę!" - Powiedziałam w myślach.
     - Na jak długo? - zapytałam.
     - Nie wiem... - odpowiedziała mama.
     - Ale ja zamieszkam tutaj.
     - Właśnie dlatego to pani Duin jest twoją opiekunką.
Kiwnęłam głową, a oni przytulili mnie i wyszli. Przez chwilę biłam się z myślami, ale hej, to naprawdę ułatwiało sprawę.
          Następnego dnia odbył się pogrzeb babci. Wszyscy składali wyrazy współczucia, to takie frustrujące. Praktycznie cały czas płakałam, Xavier ze mną i wzajemnie się pocieszaliśmy.
          Tak czas mijał. Rodzice wynieśli się na dwa różne końce świata, ja w domu babci pod okiem pani Duin, chodziłam do szkoły w Scraffild.
Wszystko wydawało się takie normalnie, aż za normalne, bo nie wiedziałam, że prawdziwa przygoda dopiero przede mną.

niedziela, 20 grudnia 2015

Kraina - PROLOG - Babcia i klucz

Hej i witajcie ludziki! <3
Tak, tak zmienna ja, wiem, ale obiecuję, że już ostatni raz zmieniam koncepcję opowiadania.
Przepraszam, że długo nic nie było, ale teraz trzeba się spiąć, bo w końcu będzie trochę wolnego ♥.
Dobra nie przedłużajmy i zaczynajmy! ;p
~ Elaila
****
Zastanawialiście się kiedyś jak coś może się zmienić w ułamku sekundy? Jakoś nigdy nie przywiązujemy do tego zbyt wielkiej wagi, prawda? Zdajemy sobie z tego sprawę dopiero, gdy nastanie moment, w którym życie zaskakuje najbardziej.
         
          Pamiętam jakby to było wczoraj: Jak każdego lata przyjechałam do babci, codziennie spędzałyśmy czas w jej ogrodzie, na naszej ławce pod wierzbą. Uwielbiałam słuchać historii o Żywiołowym Królestwie, w którym żyją postacie władające mocami żywiołów. Zawsze wyobrażałam sobie, że ja także tam mieszkam i wsłuchana w słowa babuni niczym w kapanie strumyka,  czułam jakby w powietrzu unosiły się czary. W końcu jednak nasza bańka magii pękła, w ostatnie wakacje jakie u niej spędziłam, bo ciężko zachorowała. Odwiedzałam ją w każdy weekend, bo szkoła, dzwonić nie mogłam, bo miała problemy ze słuchem. Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie, jej wzrok również znacznie się pogarszał, zauważyłam też, że gdy myślała, że nie patrzę zwija się z bólu, lecz nic nie mówiłam. Chciałam po prostu wykorzystać czas, który nam pozostał. Miałam z nią lepsze stosunki niż z matką czy ojcem. Od malucha to babcia mnie wychowywała, ponieważ rodzice wiecznie zajęci byli pracą i nigdy nie mieli dla mnie czasu. Ona była jedyną, która zawsze miała go dla mnie pod dostatkiem. Jedynego przyjaciela poznałam tylko dzięki babci, ale innych nie miałam, nie zaznałam też tego co znaczy mieć prawdziwych rodziców...
          Moje serce pękało już od momentu rozpoczęcia choroby babci, ale gdy było już na tyle źle, że trafiła do szpitala załamałam się, odeszła na zawsze. Dzień, w którym się o tym dowiedziałam zapowiadał się normalnie. Był to tylko kolejny piątek. Obudziłam się przez kolejną kłótnię rodziców.  Leżałam w bezruchu zanurzona w cieple łóżka, aż skończyli. Codziennie brzmiało to tak samo, mniej więcej tak:
     mama: Jesteś najbardziej nieodpowiedzialna osobą jaką znam!!!
     tata: Znowu to jest moja wina?! Myślisz, że to takie łatwe pogodzić pracę z rodziną?! A ty to co?
     mama: Nie mówimy o mnie!
     tata: Przestań w końcu, kobieto!
     mama: Och, wybacz, ALE JA NIE JESTEM ZDRADZIECKĄ ŚWINIĄ!!!
     tata: To był tylko raz!
     mama: Dobra skończmy już, bo Evangeline usłyszy...
          Gdy w końcu skończyli, podniosłam się z łóżka, ubrałam czarne rurki, biały T-shirt i mój ukochany, długaśny, szary sweterek, który dała mi babcia w moje trzynaste urodziny.  Później uczesałam koka i zeszłam na dół.  Rodzice jak zwykle przywitali się ze mną, a potem więcej nie odezwali. Zrobiłam sobie śniadanie i ubrawszy puchatą kurtkę oraz czarne botki, wyszłam z domu. Zawsze wychodziłam dużo wcześniej, żeby móc iść okrężną drogą. Mijałam wtedy opuszczone gospodarstwo, w którym zadomowiło się pełno bezpańskich psiaków. Do tej pory uwielbiam się z nimi bawić, często też przynoszę im jedzenie i opatruje jeśli, któreś się zrani, zazwyczaj w drodze di szkoły, jednak zakładałam słuchawki i rozmyślałam o swoim życiu.
          Zanim się obejrzałam byłam już przed bramą szkoły. Jak zwykle wszyscy się na mnie patrzyli i szeptali. Wiecznie mówili o jednym: "Trevor jest taka świetna we wszystkim pewnie dlatego, że jej rodzice ją nadziani." Ich podejście do mnie było i zawsze będzie po prostu śmieszne. Mówią coś o czym nie mają pojęcia.
          Gdy zdzwonił dzwonek weszłam do klasy, która przygotowana została już na Boże Narodzenie, gdyż była to końcówka listopada, i usiadłam na swoim miejscu, na końcu przy oknie, po czym zapatrzyłam się w padający za nim deszcz.
     - Trevor Evangeline? - powiedział nauczyciel. - Trevor Evageline!!!
          Wtedy się ocknęłam i podniosłam rękę,  nauczyciel tylko przytaknął. Pan od fizyki jako pierwszą do tablicy wybrał mnie, zawsze tak było,  ale zanim zdążyłam podnieść się z krzesła, do klasy wbiegła zdyszana dyrektorka w swojej śliwkowej marynarce i spódnicą do kompletu. Była to szczupła, niska kobieta z krótkimi siwymi włosami. Szukała czegoś wzrokiem, który zatrzymał się na mnie.
     - Trevor, chodź ze mną, SZYBKO! - zawołała w pośpiechu. Przytaknęłam, słysząc niemiłe szepty na mój temat i wybiegłam za nią z sali. Korytarz był świeżo wyremontowany, czuć było jeszcze zapach farby, ale nie obchodziło mnie to, byłam ciekawa co dyrektorka chce mi przekazać.
          Gdy znajdowałyśmy się już w gabinecie pełnym śliwkowych ozdóbek, chodziła przez moment od ściany do ściany.
     - Mam dla ciebie złą wiadomość. - rzekła zatrzymując się i nie patrząc na mnie.
     - Słucham, proszę pani.
     - Twoja babcia trafiła do szpitala. - Powiedziała siadając za biurkiem i w tym momencie nogi się pode mną ugięły.
     - Czy ona... czy ona... - zająknęłam się.
     - Niestety więcej mi nie powiedzieli. Wiem jednak, że jest dla ciebie ważna, dlatego natychmiast tam pojedziesz.
     - Dziękuję! - Po tych słowach jak poparzona wybiegłam z gabinetu, chwyciłam kurtkę z metalowego wieszaka w szatni, zarzuciłam plecak i pobiegłam na przystanek nie rozglądając się wokół.
          Miałam szczęście, bo autobus, który stał, akurat zatrzymywał się obok szpitala, do którego trafiła babcia. Dowiedziałam się tego z SMS'a od pani dyrektor. Po jakiś dwóch godzinach jazdy dotarłam do szpitala w Scraffild. Była to dość duża placówka, widać też, że świeżo po remoncie, bo dało się zauważyć, jak nowe było to wszystko w środku. Gdy weszłam, pierwsze co zrobiłam to poszłam do recepcji.
     - Przepraszam, podobno trafiła tutaj Virginia McClever. - zwróciłam się do pani za szybką.
     - A z kim mam przyjemność? - zapytała na wpół podejrzliwie i ironicznie recepcjonistka.
     - Evangeline Trevor, wnuczka tej pani.
Kobieta zmarszczyła brwi, po chwili wstała z miejsca i gestem ręki wskazała mi lekarza stojącego tuż obok. Wywnioskowałam z tego, że mam pytać jego, dlatego podeszłam i rzekłam:
     - Przepraszam, dzień dobry, podobno trafiła tu dzisiaj Virginia McClever, prawda?
Lekarz się odwrócił. Był ode mnie wyższy o głowę, ale wszędzie poznałabym tę twarz i on najwyraźniej też mnie rozpoznał.
     - Evangeline? - zapytał niepewnie, a ja pokiwałam głową.
     - Dawno się nie widzieliśmy, widzę, że urosłeś w końcu Xavier. - ("Ksawier") Xavier to tylko dwa lata ode mnie starszy, czyli osiemnastoletni chłopak, który jest tak mądry, że naukę studencką zakończył w wieku lat czternastu i został najmłodszym lekarzem w odrębnie naszego kraju. Poznaliśmy się dziesięć lat temu u mojej babci, kiedy przeprowadził się z mamą z Francji, ale nie wiedzieliśmy się z dobre pięć.
     - Jak widać. - zaśmiał się. - A ty za to zmalałaś.
Uśmiechnęłam się, ale natychmiast spoważniałam i zapytałam:
     - Wiesz co z moją babcią?
Wyciągnął rękę i kiwnął głową w kierunku długiego korytarza. Podałam mu dłoń i poszliśmy na przód. Minęliśmy chyba z milion drzwi, a wszystkie wyglądały jednakowo, białe z malutkim okienkiem przez, które widać było szpitalne łóżka. Panował też ogromny zamęt, każdy uwijał się jak mrówka, to położna przebiegała, to przejeżdżało łóżko i tak w kółko. Ale dziwiło mnie jedno, to, że każdy mijający nas człowiek mówił Xavierowi "Dzień Dobry" i patrzył się na mnie z dziwacznym uśmieszkiem, wiedziałam o co im chodzi.
          W końcu zatrzymaliśmy się przed wielkimi szklanymi drzwiami z napisem OIOM, czyli Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Po chwili zorientowałam się, że ścisnęłam mocniej dłoń Xaviera i podjęłam próbę rozluźnienia jej, lecz nie potrafiłam. Serce waliło mi jak młotem.
     - Nie denerwuj się.
     - Wiem.
Zaczęłam lekko drżeć na myśl, że mogę już nigdy nie zobaczyć babci. Xavier to zauważył i pchnął drzwi za mnie. Zrobiliśmy krok do przodu i w ciemnym korytarzu weszliśmy do pierwszej sali po lewej.
          Zobaczyłam ją. Leżała nieruchomo. Xavier puścił moją rękę i podszedł do jej łóżka.
     - Jak się pani miewa? - zapytał delikatnie, a ja stanęłam obok niego. - Proszę zobaczyć kto przyszedł.
    Uśmiechnęła się z trudem, a z moich oczu popłynęły łzy.
     - Tak, babciu..... To ja... - rzekłam, przytuliłam ją i na dobre się rozpłakałam ze szczęścia. Poczułam jak Xavier kładzie mi dłoń na ramieniu. Wstałam i pocałowałam go w policzek, musiałam nawet stanąć na palcach.
     - Dziękuję. - powiedziałam ocierając łzy.
     - Kiedyś to ja ci tak dziękowałem. - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. - To już pójdę, a jeśli złapie cię tu jakiś lekarz, powiedz, że masz pozwolenie dr. Duina. - kiwnęłam głową, a on opuścił salę.
          Po chwili usiadłam obok babci i głaskałam ją po dłoni, nucąc jej naszą wymyśloną piosenkę.
     - Uwielbiam jak śpiewasz... - powiedziała cicho.
     - Kocham cię, babciu.
     - Ja, ciebie też.....
          Przez jakiś czas nuciłam jeszcze babci melodię dopóki nie zasnęła, a potem, nawet nie wiem kiedy, dołączyłam do niej, zapadłam w sen.
          Obudziło mnie jakieś głośne pikanie. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Najpierw spojrzałam przed okno, było już bardzo ciemno, potem na zegar, dochodziła druga w nocy, a kiedy spojrzałam na kardiomonitor wszystko stało się jasne. Moje serce zatrzymało się na chwilę, ale kiedy odzyskałam świadomość, zerwałam się i pobiegłam przez korytarz niesiona jak przez wiatr. Nie wiem jak, ale znalazłam gabinet Xaviera, który najwyraźniej kończył już zmianę. Otworzyłam drzwi na całą szerokość i nie umiejąc się wysłowić, wydusiłam tylko:
     - Babcia.... Kardiomonitor....
Ale on dokładnie wiedział o co mi chodzi. Zrzucił kurtkę i pobiegliśmy w stronę innego gabinetu. Xavier zbudził połowę lekarzy, którzy zabrali babcię na salę operacyjną. Ja musiałam zostać. To wszystko działo się tak szybko, że operacja wydawała się trwać w nieskończoność.
          Gdy było dokładnie za piętnaście siódma rano, wyszedł jakiś starszy lekarz, a w moim sercu znów pojawiło się światło. Ale kiedy podszedł, powiedział nie patrząc mi w oczy: - "Przykro mi." - po czym odszedł.
          Kolejny raz w ciągu 24h zaczęłam płakać, ale tym razem nie ze szczęścia. Moje życie się skończyło. Już nigdy nic nie będzie takie samo.
          Było dość późno jak na porę szpitalną, ale korytarz, w którym czekałam był zupełnie pusty, dlatego mój szloch odbijał się gromkim echem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś mnie tak zabolało, być może był to pierwszy raz. Leżałam skulona na niewygodnym, pomarańczowym siedzeniu, które wydawało się być szare, jak wszystko wokół. Nic nie miało już barw w moich oczach. Niedługo przyszedł Xavier, usiadł obok mnie, co mnie uspokoiło. Zastanawiał się nad czymś chwilę, a potem objął mnie ramieniem. Podniosłam twarz i dostrzegłam na jego policzkach ślady po łzach, dlatego położyłam mu głowę na ramieniu. On jako pierwszy przerwał milczenie:
     - Na moment się udało i kazała ci coś dać.
     - Co takiego? - zapytałam nadal trzymając głowę na jego ramieniu. Włożył rękę w kitel i wyciągnął jakiś kluczyk z wewnętrznej kieszeni.
     - To. - rzekł obracając przedmiot w rękach, a następnie mi go podając.
     - Powiedziała do czego to jest?
     - Niestety, ale jej ostatnie słowa brzmiały: "Daj go Evangeline, będzie wiedziała co zrobić."
     - Co?
     - Sam chciałbym się ciebie o to spytać.
Przez chwilę uważnie przyglądałam się malutkiemu kluczykowi, po czym schowałam go do kieszeni kurtki i powiedziałam:
     - Przeniosę się tutaj, do domu babci i odkryję co miała na myśli.
Xavier wybałuszył na mnie oczy i mimo że się nie odezwał, zrozumiałam co chciał przekazać.
     - Nie Xavier, nie żartuję, zresztą, i tak cały grudzień mam wolne.
     - Ale twoi rodzice...
     - Myślisz, że się zmielili?! - przerwałam mu. - Jeśli tak, to się mylisz.
Xav zwiesił głowę, a ja wstałam, uniosłam rękę w geście pożegnania i poszłam pustym korytarzem zastanawiając się co będzie dalej.
         Gdy wyciągnęłam rękę, żeby otworzyć drzwi, Xavier zagrodził mi drogę i wykrztusił zdyszany:
     - Pomogę ci.
     - Co? - zapytała krótko z niedowierzania.
     - Pomogę ci z rozwiązaniem zagadki, bo przecież i tak mieszkam na przeciwko domu pani Virginii, co nie?
     - Dziękuję. - powiedziałam tłumiąc okrzyk radości i rzuciłam mu się na szyję, przez co prawie wylądowaliśmy na ziemi.
     - Nie za wcześnie na czułości panie doktorze? - zapytał jakiś głos.
     - Pan ordynator! - zawołał speszony Xavier.
     - Doszły mnie słuchy, że nareszcie sobie kogoś znalazłeś. - zaśmiał się starszy pan,  Xavier spłonął rumieńcem i spojrzał na mnie.
Xav był tak zajęty tłumaczeniem szefowi, że jestem tylko przyjaciółko, że nie zauważył jak krztuszę się śmiechem jednocześnie płacząc.  
     - Chodź Eve, odwiozę cię. - powiedział Xavier.
     - Okej. - odpowiedziałam.
     - To poczekaj przy aucie. - rzekł,  wzięłam oddech, żeby zapytać jaki to samochód, ale zdążył mnie wyprzedzić. - Czarny Opel, stoi na tyłach.
     - Spoko, to widzimy się zaraz.
          Spotkaliśmy się przy aucie.  Całą drogę wspominaliśmy dzieciństwo, a za każdym razem kiedy wymienialiśmy słowo "babcia" albo "pani Virginia" oboje płakaliśmy i śmialiśmy się jednocześnie. Gdy stanął przed moim domem otarłam łzy, pożegnałam się i wyszłam.
          W domu nikogo nie było. Kiedy weszłam do kuchni zauważyłam karteczkę, było na niej napisane: "Jesteśmy na wyjeździe służbowym, w razie czego jedz do babci, zostawiam ci pieniądze na tydzień a w każdy następny piątek będę ci przelewać na konto".
     - Zostawili mnie.... Mają mnie gdzieś, jak zawsze...- powiedziałam do siebie. Po czym podarłam karteczkę i pobiegłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam z szafy dwie walizki i spakowałam wszystkie swoje rzeczy.  Potem znów wpadłam do kuchni, zgarnęłam do portfela pieniądze, które zostawiła mi mama i opuściłam dom, dom, którego nie chcę, albo i nawet nie umiem nazwać domem.
          Poszłam na przystanek, a gdy wsiadłam do autobusu kupiłam bilet i zajęłam miejsce. Napisałam jeszcze SMS'a do Xaviera, że będę czekać w domu babci.
          Przez resztę drogi znów rozmyślałam o kluczyku, który spoczywał na dnie kieszeni mojej kurtki i postanowiłam, że nic nie powstrzyma mnie przed rozwiązaniem tej zagadki. Nic ani Nikt.

piątek, 21 sierpnia 2015

Info 1#

Hej i witajcie! ;)

Od teraz starała się będę dodawac rozdziały co najmniej dwa razy w miesiącu (oczywiście jeśli moja wredna, często wyczerpująca się wena na to pozwoli xD).

 Będziecie mogli zobaczy tu one-shoty oraz różne, magiczne opowiadania.

To wszystko na teraz, więc jeśli macie pytania zachęcam do pisania komentarzy. :)
                               Papatki ;**