Hej, hej! :)
Tak, niedługo Wielkanoc, a ja dopiero o Wigilii będę pisać, ale lepiej późno niż wcale, prawda?
Dobrze, więc nie przedłużajmy i zaczynajmy! ♥
*****
Czemu tu jest tak jasno? - zapytałam samą siebie orientując się, że tkwię w labiryncie.
"Evangeline".... - Rzekł spokojnie jakiś znajomy głos, odbijając się echem. - "Evangeline".....
Zaczęłam kroczyć za głosem. Mimo, iż każdy zaułek był identyczny, zdołałam odnaleźć źródło dźwięku. Gdy przekroczyłam wielkie białe drzwi ze złotymi zdobieniami, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stała po środku zielonego kręgu, ubrana w biało-niebieską długą suknię i patrzyła na mnie swoimi roześmianymi oczyma. Poczułam łzy w oczach.
"Jak sen może być tak prawdziwy?" - pomyślałam.
Babcia rozłożyła ramiona, a ja podbiegłam ile sił, żeby móc ją przytulić.
- Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie.... - rzekłam załamującym się szeptem.
Poczułam jak babcia głaszcze mnie po głowie, tak jak wtedy kiedy miałam sześć lat.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie. - powiedziała babcia, a jej słowa powtórzyło echo. - Znalazłaś pierwszy klucz.
- Xavier mi pomógł.
- Wiem.
- Babciu?
- Tak, skarbie?
- Gdzie mam szukać pozostałych kluczy?
Babcia na moment umilkła, a potem rzekł spokojnie:
- Tam gdzie radość utraciłaś, tam gdzie samotna się czułaś, tam gdzie w sen bałaś się zapaść, znajdziesz to czego szukasz.
Po tych słowach pocałowała mnie w czoło i poczułam, że jej ciało staje się przeźroczyste.
Nie mogłam wykrztusić nic innego jak: "Zostań ze mną...", a łzy płynęły coraz szybciej i mocniej. Postać zaczęła się ode mnie oddalać, więc zaczęłam za nią biec. Niestety bez skutku.
- Wierzę w ciebie. - powtórzyło echo.
***
Gdy otworzyłam oczy zorientowałam się, że leże na ziemi w kokonie z pierzyny. Podniosłam się i podeszłam do okna. Świtało. Od zawsze lubiłam patrzeć na wschód słońca, jakoś uspokajało mnie to. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, więc zbiegłam po schodach na dół, zarzuciłam na piżamę puchatą bluzę i otworzyłam.
- Dzień Do... - urwał listonosz. - Wszystko w porządku?
- Słucham? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Ma pani wilgotne policzki, ale proszę wybaczyć wścibskość.
Dotknęłam policzka. Mówił prawdę, moja twarz była mokra. Uśmiechnęłam się i przecierając oczy rękawem bluzy.
- Nie szkodzi, to po prostu taki dzień.
Listonosz odwzajemnił uśmiech i podał mi listy, po czym pożegnał się i pomaszerował do domu obok.
Zaczęłam przeglądać koperty i wyliczałam w myślach: rachunek za wodę, rachunek za ogrzewanie, rachunek za prąd i... listy od rodziców.
Nim zdążyłam skierować się do salonu, znów pomyślałam o zagadce.
"Tam gdzie radość utraciłaś, tam gdzie samotna się czułaś, tam gdzie w sen bałaś się zapaść, znajdziesz to czego szukasz". No przecież! Dom rodziców. Chwyciłam komórkę i już chciałam wykręcać numer do Xaviera, ale przypomniałam sobie, że pracuje i nie chciałam zawracać mu głowy.
W salonie usiadłam na staroświeckiej kanapie i zaczęłam czytać listy od rodziców. Oboje życzyli mi wesołych świąt i pytali czy wszystko w porządku. Kiedy skończyłam wzięłam laptopa i zapłaciłam rachunki, a potem po ubraniu się poszłam pomóc pani Duin.
Dom Xaviera był niewiele mniejszy od domu babci, ale umeblowanie było znacznie nowocześniejsze. Wspólnym aspektem była biel.
- Dzień dobry. - powiedziałam wchodząc do kuchni, gdzie już pachniało.
- Cześć Evangeline! - zawołał radośnie Marko targając mi włosy. - Ale wyrosłaś.
Ojczym Xaviera, Marko, to chudy mężczyzną z pociągłą i sympatyczną twarzą.
- Tylko trochę. - zaśmiałam się i zwróciłam do pani Duin. - To w czym pomóc?
- Upiekłabyś swojego makowca? Bo mi nigdy nie wychodzi.
- Potwierdzam! - powiedział z udawanym żalem Marko.
- Jasne, jasne.
Związałam włosy w kucyk, ubrałam fioletowy fartuch i zajęłam się ciastem. Gdy moje dzieło znalazło się w piekarniku, przygotowałam gorącą czekoladę.
- Gotujesz lepiej niż moja żona. - stwierdził z aprobatą Marko.
- Choć raz w życiu masz rację. - zaśmiała się pani Duin i pocałowała męża w policzek. Poczułam jak ściska mnie w żołądku, moi rodzice nigdy się tak nie zachowywali, a tu czułam się kochana i bezpieczna. Po wyłączeniu piekarnika stwierdziłam, że już czas wrócić do domu, ale zatrzymała mnie pani Duin.
- Właśnie mi się przypomniało, że mam z mężem rezerwację w restauracji, więc zostałabyś i przygotowałabyś farsz do ryby?
Wiedziałam, że chcieli spędzić trochę czasu razem, więc się zgodziłam. Chwilę później zaczęłam robić to o co mnie poproszono. Zajęło mi to więcej niż sądziłam. Była już czwarta po południu i zmierzchało. Już chciałam wychodzić kiedy usłyszałam kichnięcie. Poszłam z powrotem do kuchni i znowu to samo. "Xavier" - pomyślałam. Wzięłam kubek podgrzanej czeklodady, skierowałam się schodami w górę i weszłam do jego pokoju.
- Hej choruszku. - przywitałam się.
- Och, cześć. - chrypał Xavier. - Myślałem, że jestem sam.
- Twoja mama i Marko są w restauracji.
Podeszłam do jego łóżka i przysunęłam sobie krzesło.
- Czekolady? - zaproponowałam podając mu kubek.
Xavier kiwnął głową przyjmując kubek. Kiedy on spokojnie pił, wyciągnęłam rękę, żeby sprawdzić czy nie ma gorączki, ale dla pewności wyjęłam z jego teczki termometr.
- No nieźle, masz 38,5.
Xav odstawił pusty kubek, a ja wyciągnęłam z szafy czystą koszulkę i podałam mu. Potem otuliłam go porządnie kocami, pocałowałam w czoło i wyszłam jak tylko zasnął. "Zupełnie jak dziecko" - pomyślałam.
Kiedy wyszłam z domu Xaviera zdałam sobie sprawę, że nie mam dla nikogo prezentu, więc pobiegłam do najbliższego większego sklepu i każdemu coś znalazłam.
W domu cały wieczór myślałam o zagadce i o tym, że muszę wrócić do tamtego miejsca, ale na szczęście myśli o spotkaniu z babcią mnie uspokoiły i zasnęłam.